Miałem kiedyś na Capri zabawną sytuację. Piłem sobie kawkę w portowej knajpce i poczułem "zew natury". Poszedłem zatem do ciemnoskórego barmana i wznosząc się na wyżyny kunsztu lingwistycznego zapytałem "łer ys tojlet". Na co usłyszałem czystą polszczyzną "po schodach na górę i w lewo". Mało nie padłem :lol:
W Rzymie natomiast trafił się taki "kwiatek":
A na poważnie - w hotelach angielski, w sklepach i restauracjach raczej też. Gorzej z przechodniami - tutaj nawet młodzi ludzie nie byli w stanie wytłumaczyć mi gdzie znaleźć korytko. Zostaje język gestów :wink:
W Rzymie natomiast trafił się taki "kwiatek":
A na poważnie - w hotelach angielski, w sklepach i restauracjach raczej też. Gorzej z przechodniami - tutaj nawet młodzi ludzie nie byli w stanie wytłumaczyć mi gdzie znaleźć korytko. Zostaje język gestów :wink:
Komentarz